niedziela, 23 października 2011

Moje Świadectwo dla Matki Bożej Nieustającej Pomocy


ŚWIADECTWO

nieustającej opieki
Matki Bożej Nieustającej Pomocy
Matki Bożej Bramy Niebios


Znam na pamięć jasnogórskie rysy,
ostrobramskie, wileńskie srebro ---
wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral,
gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło

ręką farby sukni odgadnę---
złote ramy, cyprysowe drewno---
lecz dopiero gdzieś za swym obrazem
żywa jesteś i milczysz ze mną

/O szukaniu Matki Bożej – Jan Twardowski/



Czuję się zobowiązany do spisania tego Świadectwa.

Chciałbym by pozostało w kronice Sanktuarium Matki Bożej Bramy Niebios na Świętej Górze Polanowskiej jako zaczyn zadośćuczynienia za łaski jakimi mnie Obdarzyła.

Składać się będzie z trzech części.
  1. Świadectwa widzenia Matki Bożej nad kościołem pw. Świętego Augustyna w Warszawie na ul. Nowolipki w 1974 roku (powtórka słynnego „Cudu na Nowolipkach z 1959 roku)

oraz dwóch powiązanych ze sobą:

2. Opis i próba interpretacji dwóch snów – wizji

3. Moja Droga Ikony

Wszystko co dobrego mi się w życiu wydarzyło nosiło ślad ręki Matki Bożej. Od dzieciństwa otaczała mnie nieustającą opieką. Miała w stosunku do mnie swoje plany, realizację Bożej Drogi.

Była zawsze Opiekunką, niedostrzeganą Przewodniczką, Bramą Niebios prowadzącą cierpliwie przez Krzyż do serca Swojego Syna.

Bardzo konsekwentnie i cierpliwie wskazywała mi tę Drogę. Nie zrażała Jej moja ślepota, grzeszność i niefrasobliwość.

  1. CUD NA NOWOLIPKACH, czyli list świadectwo dla Parafii Św. Augustyna w Warszawie.:
Ja byłem świadkiem cudu nad Kościołem Św. Augustyna, tyle że w latach 70tych.
Moja mama widziała cud i w roku 1959 i w roku (prawdopodobnie) 1974.
Poniżej krotki opis, który kiedyś już przesłałem do kancelarii Parafii Św. Augustyna

Nazywam się Andrzej Binkowski i obecnie mieszkam w Pile.
Jednak urodziłem się w Warszawie w 1955 roku i  mieszkałem w stolicy do roku 1982-go.
Dzieciństwo i młodość spędziłem jako Wasz parafianin zamieszkały Nowolipki 27b, m. 31
Cudu z 1959 roku nie pamiętam, choć pamięta to moja Mama. Natomiast byłem świadkiem ukazania się Matki Bożej w latach 70-tych. Nie pamiętam roku. Było to pomiędzy 1971 a 75. Byłem wtedy uczniem Technikum Poligraficznego przy ul Stawki i wracałem wieczorami ze szkolnych praktyk zawodowych ("warsztaty"). Zawsze dojeżdżałem tramwajem od szkoły do Nowolipek i dochodziłem od przystanku tramwajowego pieszo do pętli autobusu 112, która znajdowała się na końcu tej ulicy. Po drodze oczywiście przechodziłem obok Waszego i mojego Kościoła. (W którym to między innymi przystąpiłem do I Komunii Świętej). Podczas jednego z takich wieczornych powrotów zauważyłem najpierw kilka osób które pokazywały na wieżę kościelną. Gdy i ja spojrzałem w górę zobaczyłem na tle gwiazd (niebo było bez chmur) postać Matki Bożej w ciemnobłękitnym płaszczu z rękoma wyciągniętymi w dół w kierunku wiernych. Postać była bardzo wyraźna, lekko przezroczysta, bo przebijały przez płaszcz gwiazdy. Kilka osób klęczało na terenie placu kościelnego. Poza tym zaistniał fakt, który pamiętam razem z objawieniem do dzisiaj. Przechodziła koło mnie kobieta, oceniam że miała jakieś 65-70 lat, gestykulowała i głośno mówiła
"przecież tam nic nie ma, co ci ludzie wymyślają... itd" Ogólnie mówiąc nic nie widziała i złorzeczyła modlącym się. Bardzo mnie to zdziwiło i poruszyło. Był to dla mnie, młodego człowieka o nieukształtowanych poglądach, ewidentny dowód na autentyczność cudu. Przecież gdyby Cud był fałszerstwem, jakąś techniczną projekcją - widziany byłby przez wszystkich.
Ale to nie koniec. Dotarłem do domu, gdzie oprócz rodziców i siostry był jeszcze gość Taty. Zmobilizowałem ich i wszyscy poszliśmy ujrzeć Matkę Przenajświętszą. Po dotarciu pod budynek kościoła, wraz z Mamą obeszliśmy go dookoła. Sylwetka Matki Bożej zwrócona była ZAWSZE przodem do patrzącego. Obojętnie z której strony kościoła się obserwowało. Ponadto widać było wyraźnie złotą kulę zwieńczającą wieżę. Nie pamiętam ile dni to objawienie trwało wieczorem. Wiem, że w następnych dniach udając się do szkoły widziałem kulę na wieży złotą!!! Po kilku dniach dopiero znów była zasmołowana. Wyraźnie pamiętam i Matkę Bożą nad wieżą i złotą kulę wieżycy kościelnej. Przecież w poprzednich latach, i w następnych, kula ta była zasmołowana i taka utrwaliła się jako obraz codzienny na Nowolipkach.

Obecnie mieszkam w Pile, tu na starość sprowadziłem z Warszawy moich rodziców by móc się nimi łatwiej opiekować. Oboje żyją choć są dobrze po 70-tce.
Dopiero w tym roku dowiedziałem się ze zdziwieniem i ze smutkiem od mamy, że mój ojciec nie widział objawienia, choć był tam z nami. Nie wspominam przy nim tego, by nie robić mu przykrości.

Widok Matki Bożej wycisnął piętno na moim życiu. Bóg sprawił iż po skończeniu 50 lat zostałem ikonografem. Piszę ikony i robię wystawy z prelekcjami na temat znaczenia ikony i historii sztuki sakralnej.
W Wielkopolsce jest ogromne zapotrzebowanie na takie wzbogacenie duchowe. Jestem narzędziem w ręku Opatrzności, a Matka Boża czuwa nade mną.
Jestem dumny z tego że dostąpiłem łaski oglądania postaci Matki Bożej.
Służę w każdej chwili swoim świadectwem i pamięcią.
Pozdrawiam serdecznie moją byłą Parafię i Parafian

Andrzej Binkowski




II. Dwa Sny:

Postanowiłem opisać dwa sny jakie miałem w wieku 25 lat (w roku 1980). Przez wiele lat sens tych wizji nie był dla mnie czytelny, a raczej był, ale bardzo fragmentarycznie. Są to jedyne sny które pamiętam w najdrobniejszym szczególe. A snów ogólnie miewam sporo. Przez 27 lat były elementem stabilizującym moją wiarę i dręczącym dowodem na to że mam jej zbyt mało.

Podłożem dla mojej wiary katolickiej były sprzeczne elementy środowiska w dzieciństwie i młodości; Programowa indoktrynacja antychrześcijańska władz komunistycznych, widok cudu w Kościele Św. Augustyna na Nowolipkach w Warszawie w latach 70-tych (powtórnie po roku 1959), silna wiara matki Barbary (wyniesiona z domu) a jednocześnie brak konsekwencji w jej przekazywaniu na skutek przepracowania przez oboje rodziców. Można powiedzieć że dorosłe życie do roku 2007-go to był w moim wypadku uśpiony ale świadomy katolicyzm. Odkąd pamiętam, noszę na szyi medalik – pamiątkę chrztu – Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Z tego wnoszę że nigdy nie miałem dylematu - jest Bóg, czy Go nie ma. Bóg dla mnie istniał niewątpliwie, ale nie sądziłem wtedy że jest w rzeczywistości tak blisko. Byłem przeciętnym grzesznikiem, nie przywiązującym wagi do udziału w liturgii, do spowiedzi i Komunii Świętej. Wyzwolenie się z tego efektu czerwonej indoktrynacji, z takiej okropnej „letniej” wersji wiary – to było coś co przeczuwałem właśnie dzięki opisywanym dalej wizjom. Robiłem w tym kierunku drobne kroczki przez całe życie, ale za wolno. W końcu moja Opiekunka, Matka Boża nie wytrzymała i sama poprowadziła mnie do zmiany.

W ciągu jednego roku ze zestresowanego kierownika w drukarni, „nie mającego czasu na kościół z przepracowania” przekształciła mnie w początkującego ikonografa, modlącego się często i proszącego Boga i Ducha Świętego o łaskę pogłębienia wiary i łaskę bycia narzędziem w Jego ręku. To jest inna historia związana z rozpoczęciem mojej Drogi Ikony. Opiszę to w drugiej części Świadectwa.

Ponieważ od końca kwietnia roku 2007go wizje zawarte w dwóch snach się wypełniają – opisując je będę jednocześnie odczytywał ich prawdopodobne znaczenie, takie jakie jest jasne dla mnie dzisiaj.

Jednocześnie uprzedzam – to nie są żadne jasnowidzenia czy proroctwa, to są odpowiedzi jakie Matka Boża dała mi na długo zanim zadałem pytania.

Ponadto dotyczą zarówno mnie osobiście jak i (jak sądzę) elementów spojrzenia jakie powinien mieć przeciętny chrześcijanin na Kościół Niepodzielony.


Sen pierwszy – CHLEB BOŻY

*

Schylam głowę w niskim wejściu do małej wiejskiej chaty. Jest wieczór. Mrok pomieszczenia rozświetla padający z prawej strony blask wydobywający się z otwartego pieca chlebowego. Po lewej, tuż przy wejściu, mały drewniany stół. Po prawej stronie pomiędzy wejściem a piecem, na małym zydelku, siedzi Matka Boża. Ubrana jest w błękitną suknię-płaszcz z białymi wyłogami kaptura wokół twarzy. Jest najwyraźniejszym i najbardziej kolorowym elementem obrazu. Bez słów podaje mi świeżo wypieczony bochen chleba. KONIEC SNU.

I głos dudniący w mojej głowie, prawie na jawie: „Obudź się! Zapamiętaj ten sen!”

Przez wiele lat nie śmiałem sformułować jakiejś ostatecznej interpretacji wizji. Podtrzymywała na duchu, pojmowałem ją trochę egoistycznie. Była nadzieją, że Maryja pomoże mi w trudnościach życia codziennego i nie pozwoli zapomnieć o Jezusie. Często w chwilach trudnych odtwarzałem ten sen i to mnie wzmacniało.
Do 23 października 2009 roku. Dniu wernisażu wystawy moich ikon w Miejskim Centrum Kultury w Czarnkowie. Był słoneczny dzień. Minęło południe. Czekaliśmy (wraz z sąsiadem który mnie tam zawiózł z Piły) przed zamkniętymi drzwiami MCK na pracowników mogących otworzyć obiekt. Podeszła do nas siostra zakonna w szarym stroju. Mówiła że też ma coś nieokreślonego do ustalenia w MCK. Otworzono drzwi. Zaproponowałem siostrze Marii z Lubasza (tak się przedstawiła) że zaprezentuję jej indywidualny pokaz przedpremierowy wystawy. Oprowadziłem ją po galerii przystając przy każdej ikonie, opowiadając znane mi szczegóły historyczne oraz sekrety jej pisania. Nie wdawałem się w opowiadanie o przyczynach jakie skierowały mnie do tworzenia ikon. W pewnym momencie, prawie nie na temat, siostra Maria zadała pytanie: „Czy śniła się Panu kiedyś Matka Boża?” - zaskoczony i poruszony opowiedziałem jej sen o chlebie. Podsumowała go bardzo prosto: „Matka Boża chce by niósł Pan ten Chleb innym”.
Koniec domysłów. Niepotrzebne interpretacje. „Matka Boża chce....”.

Będę niósł. Prowadź mnie dalej jak dziecko Święta Boża Przewodniczko.

Wielokrotnie po tym dniu usiłowałem dotrzeć w jakiś sposób do informacji o Siostrze Marii, Bez skutku. Więcej – w październiku 2011 roku zostałem zaproszony w ramach Dni Kultury Chrześcijańskiej do Lubasza, by porozmawiać o ikonach z artystami biorącymi udział w plenerze malarskim. Zawiozła mnie do Lubasza (i odwiozła potem do Piły) małżonka głównego organizatora. Poczas rozmowy, w czasie trwania podróży, zapytałem się ją o Siostrę Marię z Lubasza. Z ogromnym zdziwieniem usłyszałem żę wiele lat jest członkinią chóru w Sanktuarium Maryjnym w Lubaszu, zna wszystkie siostry które mieszkały lub obecnie tam mieszkają i że NA PEWNO w przeciągu ostatnich pięciu lat żadnej Siostry o imieniu Maria w Lubaszu nie było.
Napisałem list do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia NMP w Lubaszu z prośbą o próbę zweryfikowania tej informacji. Czekam na odpowiedź.









Sen drugi – KOŚCIÓŁ I WIARA

*

Cz.I

Znajduję się w olbrzymim, zbudowanym z drewnianych pionowych desek Kościele.

Rozświetlany jest promieniami słonecznymi wydobywającymi się spomiędzy desek budowli. Ze wszystkich stron(!).

Jest trzynawowy. Ja stoję przed lewym (po prawicy Krzyża) ołtarzem Matki Bożej Częstochowskiej

Ołtarz jest za moimi plecami. Przed Świętym Wizerunkiem pali się kilka gromnic.

Odbywa się modlitwa. Jest pełen kościół wiernych, choć są prawie niewidoczni.

Wszyscy śpiewają ALLELUJA, ALLELUJA! Ja mam przed sobą fisharmonię i próbuję

akompaniować śpiewającym. Z początku mi to nie wychodzi. Tak samo jak próby dołączenia się do śpiewu. Za mną też odbywa się pewne misterium. Przy gromnicach jest ciemna postać w habicie z kapturem, z której bije wieczny spokój, ale i dobroć, oraz niezmierzona wyrozumiałość – postać trzyma éteignoir czyli gasidło na długim drążku i dostojnie i powoli gasi co jakiś czas jedną gromnicę. W chwili gdy gasi trzecią, udaje mi się bez fałszowania dołączyć do śpiewających ALLELUJA. Akompaniament na fisharmonii stapia się z potężnym dźwiękiem organów w jeden hymn. Dźwięk natęża się i ogarnia całą budowlę. Powietrze i ściany zaczynają wibrować. Jednocześnie mam przekonanie, wręcz namacalne, że budowla jest tak mocna, iż to jej nie szkodzi i że nic jej nie pokona. To było bardzo wyraźne wrażenie, jakby ktoś o nienaruszalnym autorytecie przekazał mi tę pewność.

Pauza, ale nie koniec.

Cz II
o

Ta sama świątynia. Promienie światła nadal przedostają się przez szpary w deskach.
o

Półcienie przekazują sobie złote refleksy. Tym razem jest cisza i absolutny spokój. Przez szeroko otwarte podwójne drzwi środkowe wchodzę, mając przy boku swoją małżonkę ( w czasie otrzymania snów byłem jeszcze kawalerem). Klękamy przed ołtarzem głównym, modlimy się i składamy ofiarę.
o

Widzę sam siebie - całość obserwuję z ołtarza głównego, jak kapłan witający wiernych.
o

I znów głos dudniący w mojej głowie, prawie na jawie: „Obudź się! Zapamiętaj ten sen!”
o
Pamiętam.
Na zrealizowanie snu czekałem długo. Wszędzie gdzie się znajdowałem szukałem TEGO kościoła. Jakiejkolwiek analogii, czegoś co by mnie naprowadziło. Rozumiałem, że świątynia z desek to nie tylko konkretny budynek na ziemi, ale i ten Kościół Boży w którym gromadzą się wszyscy wierni godni łaski Bożej, godni by Go odnaleźć. Domyślałem się że zgasłe gromnice to odejście do Boga kogoś z mojego otoczenia, kogoś czyja śmierć będzie dla mnie ważna, kogoś kto był dla mnie bliski. Moje nieudolne próby gry i śpiewu to owa „letniość wiary” którą reprezentowałem przez 27 lat dorosłego życia. Aż Matka Boża sama wzięła sprawę w swoje ręce i naprostowała mi drogi, przyśpieszyła cały proces powrotu i zrozumienia. Zaprowadziła mnie do owej Świątyni, zarówno w wymiarze ziemskim jak i transcedentnym. I były trzy zgasłe gromnice. Trzy pogrzeby w moim otoczeniu. Najpierw zmarła moja teściowa Maria Dąbrowska ( z domu Dembek) – człowiek wyjątkowy, wiecznie zapracowany, zawsze skłonny do pomocy wszystkim, kochający rodzinę i wiecznie martwiący się o bliskich. Był to luty 2008 roku. W roku 2009 zmarł jej brat Jerzy Dembek, który pomimo swoich wad pozostawił mojej żonie piękne wspomnienia z dzieciństwa.

W grudniu 2009 roku zmarł wyjątkowy sąsiad Pan Andrzej Jabłoński. Wspaniały mąż, ojciec i dziadek, doskonały gospodarz naszego wspólnego domu. Zawsze skłonny do pomocy. Naprawdę KTOŚ w moim otoczeniu. Na jego pogrzebie było ponad 200 osób. A w cztery dni później „zagrałem bez fałszowania” - znalazłem się z napisaną przez siebie dziękczynną ikoną Matki Bożej Królowej Pustelników w Sanktuarium Maryjnym na Świętej Górze Polanowskiej. Modliłem się przed ikoną Matki Bożej Bramy Niebios wspólnie z kustoszem i pustelnikiem O. Januszem Jędryszkiem i w nocy i w ciągu dnia, przygotowałem się duchowo do spowiedzi, wyznałem swoje winy, przeprosiłem Boga i Maryję i odprawiłem pokutę. Przystąpiłem też do pełnej Komunii Świętej, takiej z Ciałem i Krwią Pana Jezusa. I zrozumiałem drugi sen.


Sanktuarium Matki Bożej Bramy Niebios, które Ojciec z łaski Bożej wskrzesił, jest ziemskim odpowiednikiem Świątyni z mojego snu. Świątyni z desek, rozświetlonej Światłem Bożym. Deski są nawiązaniem do budowli kościoła wschodniego, do cerkwii, a ołtarz Matki Bożej Częstochowskiej łączy Kościół Wschodu i Zachodu w jeden KOŚCIÓŁ NIEPODZIELONY.

Matka Boża łączy co podzielone, godzi co poróżnione. Sanktuarium będzie się w nieskończoność zapełniało wiernymi i wszyscy będziemy w Nim śpiewać ALLELUJA bez fałszowania. W tradycji liturgii która ma 2000 lat.

Matka Boża Brama Niebios, Matka Boża Nieustającej Pomocy, Matka Boża Częstochowska, Matka Boża Turkowicka – to wizerunki HODEGETRII, naszej Najświętszej Przewodniczki.




Jednak droga jaką Matka Boża zaprowadziła mnie do swojego wspaniałego sanktuarium też wymaga opisania, a jest to droga ikony. Sny były tylko jednym z jej elementów.

Opiszę tę drogę osobno. I dołączę do tej części Świadectwa.



Niech Matka Boża i Duch Święty pozwoli nam jak najszybciej i jak najpiękniej ozdobić Sanktuarium polichromiami – wizerunkami Świętych Pańskich.

Druga część drugiego snu jeszcze przede mną.



Andrzej Binkowski

ikonopis






Piła dnia 21 grudnia 2009 roku od Narodzenia Pańskiego.



MOJA DROGA IKONY

Część druga Świadectwa

nieustającej opieki Matki Bożej Bramy Niebios


Modlitwa ikonografa:

„O Panie wszystkiego, co istnieje, Ty oświeciłeś Apostoła i Ewangeli­stę Łukasza Duchem Świętym, pozwalając mu namalować Swą Przenaj­świętszą Matkę, trzymającą Cię w ramionach i mówiącą: „Łaska Tego, który się ze mnie narodził, spłynęła na cały świat". Oświeć i prowadź mą duszę, me serce i mego ducha. Kieruj dłońmi Swego niegodnego sługi, abym mógł godnie i w sposób doskonały stworzyć Twój wizeru­nek, a także Twej Matki i wszystkich świętych, na chwałę, radość i ozdobę Twego Świętego Kościoła. Odpuść mi moje grzechy, a także grzechy tych, którzy oddawać będą cześć tej ikonie i którzy gorącą modlitwą przed nią wielbią osoby na niej przedstawione. Chroń ich od zła wszel­kiego i wesprzyj dobrą radą. O to proszę dzięki wstawiennictwu Twej Matki Przenajświętszej, Apostoła Łukasza i wszystkich świętych. Amen.



Celowo zaczynam tę część Świadectwa od Modlitwy Przed Rozpoczęciem Pracy.

Każda ikona też jest Świadectwem.

Sama w sobie i dla każdego modlącego się przed nią inaczej.

Jest świadectwem wiary ikonografa, świadectwem wiary Kościoła. Świadectwem Przyjścia Pana w Ciele, Jego nauk, Jego śmierci, Jego zmartwychwstania. Świadectwem Zbawienia. Świadectwem cudów Jego Świętych, męki Jego Męczenników. Świadectwem obietnicy – piękna Świata Bożego, do którego wszyscy dążymy.

Nie rozumiałem tego do dnia 29 kwietnia 2007 roku. W dniu tym Bóg zatrzymał moje całkowicie świeckie życie, zawrócił drogę i przekazał mnie pod przewodnictwo Matki Bożej.

To była niedziela. Z rozległym zawałem serca, przechodzonym 8 godzin, znalazłem się w Klinice Kardiologicznej w Poznaniu przy ul. Długiej. Mięsień sercowy wykazywał martwicę w 45%. Powinienem być martwy. Tymczasem żyłem. Po natychmiastowej operacji i wszczepieniu dwóch standów znalazłem się na oddziale intensywnej opieki. Dodam, świetnej opieki lekarskiej i pielęgniarskiej. I pod okiem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Właśnie ta ikona wisiała na ścianie dokładnie naprzeciwko mojego łóżka. Sala kilkunastołóżkowa, a jedyny „święty obrazek” przed moim. Ten „przypadek” od razu zwrócił moją uwagę. Jednocześnie ucieszyłem się, bo wiedziałem komu mogłem za ocalenie dziękować w pierwszej kolejności i kogo prosić o dalszą opiekę.Wszak medalik z wizerunkiem MBNP noszę od dnia chrztu świętego.

Miałem cały tydzień na zastanawianie. Bo tydzień leżałem w tym łożu i tydzień modliłem do Matki Bożej z ikony. W momencie kiedy znalazłem się na sali po operacji, kiedy zobaczyłem wizerunek mojej Opiekunki, opuścił mnie wszelki strach i poczułem się... wyzwolony. Przeczuwałem że czeka mnie zupełnie inne życie, lepsze. Gdy na drugi dzień przyjechali w odwiedziny z Piły moi przyjaciele wraz z moją małżonką, zastali nie kandydata do żałoby, a uśmiechniętego choć osłabionego (straciłem ok. 2 litrów krwi) Andrzeja z triumfalnym gestem zwycięstwa „V” w obu dłoniach.

Od tego dnia na serio zacząłem zastanawiać się nad swoją wiarą, krytycznie patrzeć na siebie. Powoli zacząłem rozumieć potrzebę zbliżenia się do Chrystusa, że ocalenie to dług, który muszę spłacić w szczególny sposób. Niech nikt nie pomyśli, że otarcie się o śmierć wywarło na mnie takie wrażenie, że wpadłem w dewocję – o nie. Śmierci nie bałem się od dawna, a po zawale tym bardziej, bo jest tylko drogą do Boga.

Pomału zacząłem pojmować sens ludzkiej egzystencji i konieczność scalenia jej z wiarą we własnym życiu.

Niedługo po opuszczeniu szpitala trafiłem do sanatorium rehabilitacyjnego w Inowrocławiu.

Bezpośrednio w pobliżu sanatorium były dwa kościoły: Świętego Józefa Oblubieńca – z lat 60tych XX wieku, oraz Św. Barbary – piękny obiekt barokowy. W obu tych przybytkach wiary były ołtarze Matki Bożej Nieustającej Pomocy – wezwania z mojego medalika. Na kilka kościołów w Inowrocławiu tylko te dwa mają ołtarze poświęcone Temu Wizerunkowi. Znowu byłem bezpośrednio pod Jej opieką. Korzystając z dużej ilości wolnego czasu i internetu w komputerze sąsiada z pokoju – zacząłem zapoznawać się z historią ikony MBNP i w ogóle z „co to jest ikona”.


W tym też sanatorium zdarzyło się drugie „bezpośrednie dotknięcie” Matki Bożej po zawale serca. Pani ordynator sanatorium podczas dawania rad zawałowcom zaleciła codzienne rozszerzanie naczyń krwionośnych niewielką dawką alkoholu. „Najlepiej lampka 70g koniaku pod wieczór”. Bardzo serio wraz z sąsiadem potraktowaliśmy te słowa i kupiliśmy sobie na zapas jedną butelkę greckiej brandy METAXA. Nie lubię alkoholu, nie pijam, jedynym wyjątkiem jest dobry koniak. Metaxa to szczególna brandy, bardziej w bukiecie przypominająca koniak. Na opakowaniu był ogłoszony konkurs na hasło reklamowe dla Metaxy. Z nudów wymyśliłem hasło i wysłałem. Już po powrocie do domu, w dniu 04 sierpnia, otrzymałem informację od organizatora że wygrałem główną nagrodę! Tygodniowy pobyt na Krecie w świetnym ośrodku wypoczynkowym dla dwóch osób. Pomijając szczegóły wiedziałem, że jadę tam z żoną PO IKONĘ.


Do tego podróż ta wypadła dokładnie w 25 rocznicę naszego ślubu. Moja małżonka całe życie marzyła by choć raz wykąpać się w Morzu Śródziemnym. Lepszego prezentu nie mogliśmy otrzymać oboje. To przekroczyło nasze marzenia i do dzisiaj wydaje mi się niewiarygodne. PREZENT I DELEGACJA OD MATKI BOŻEJ. Do tego opłacone! Bóg potrafi zrobić sobie narzędzie nawet z koncernu spirytusowego.

Przepraszam, tak to widzę. Złożony ciąg zdarzeń przyczynowo-skutkowych nie pozostawia mi żadnych wątpliwości.

Wylądowaliśmy na Krecie 21 września wieczorem. Następnego dnia po śniadaniu ok. 8.00, nasza opiekunka zafundowała nam spacer z miejscowości zakwaterowania (Rapanjana) do odległego o 4km Kolimwari celem pokazania gdzie jest poczta, sklepy, bankomat. Po osiągnięciu celu spaceru wskazała na pobliskie pasmo górskie i biały na nim punkt wysoko:

„Tam jest historyczny klasztor grekokatolicki, jedyny niezdobyty nigdy przez Turków. Otwierają dla pielgrzymów za półtorej godziny, jak ktoś chce, to przed obiadem zdąży obejrzeć i wrócić.



Czemu nie? - oboje z żoną jednomyślnie zwróciliśmy kroki w kierunku zabytku.



Po kilkudziesięciominutowym spacerze, przy pięknej pogodzie, dotarliśmy przed furtę monastyru w chwilę po otwarciu.

Tylko my dwoje z kilkunastoosobowej grupy ( o ile pamiętam). Stanąłem przed furtą jak wryty. Na ścianie obok wmurowana była ogromna mosiężna tablica z wizerunkiem z mojego medalika! Obok widniały napisy w kilku językach, iż jest to Monastyr pod wezwaniem Moni Gonias.


Przekroczyliśmy próg bramy. Na środku dziedzińca znajdowała się świątynia. Drzwi były otwarte.



Zaraz za drzwiami znajdowały się ikony pamiątkowe różnej wielkości. Zakonnicy w klasztorze byli okropnie ubodzy i mieli regułę milczenia. Dorabiali sobie wytwarzając pamiątki. W samych drzwiach wisiała największa (ok. A4)... i najważniejsza. Matka Boża Brama Niebios. Pani Gonias, Hodegetria. Przewodniczka. Od razu wiedziałem że nie będę szukał po całej Krecie ikony dla siebie. To była ta.

Po krótkiej dyskusji i licytacji na migi miałem pierwszą w swoim życiu ikonę.

Wewnątrz obejrzeliśmy piękny ikonostas, stare kilkusetletnie ikony i pomodliliśmy się przed obwieszonym wotami wizerunkiem Gospodyni Monastyru.

Jakby potwierdzeniem celu naszej wizyty na Krecie była obecność ikon Matki Bożej Bramy Niebios w każdym kościele katolickim i w każdej cerkwi, zwiedzanych na Krecie.

Po powrocie do Polski postanowiłem rozpowszechniać ikony gdzie się da. Chciałem je pisać i przedstawiać innym. Dowiedziałem się o historii, technikach, podziale i klasyfikacji, o tym że ikona to nie święty obrazek. Zacząłem pisać ikony. Uczę się cały czas, lecz to początek drogi.


(na zdjęciu ikona Matki Bożej Bramy Niebios w Sanktuarium Maryjnym na Świętej Górze Polanowskiej)

Matka Boża skierowała w odpowiednim czasie moje kroki do swojego sanktuarium w Polanowie. Do tego też długo musiałem się przygotowywać. Wizyta w Sanktuarium Matki Bożej Bramy Niebios zaraz po powrocie z Krety byłaby bezowocna. Po dwóch i pół roku wkroczenia na drogę ikony, bycia narzędziem w ręku Boga, dostąpiłem zaszczytu podziękowania mojej Opiekunce w Jej Sanktuarium. Podziękowałem modlitwą i ...ikoną. Stąd Matka Boża Pustelników wewnątrz Pustelni Franciszkańskiej.

Matko Boża - mam nadzieję na dalszą Twoją opiekę nad moją rodziną, mną i moim pisaniem ikon. Chcę być tego warty. Obecnie ikonografia to sens mojego życia. Pragnę rozszerzać wiedzę, doskonalić warsztat i duszę. Pogłębiać modlitwę i pisać modlitwy kolorem na deskach.

Oby jak najwięcej ludzi mogło uszczknąć z tego daru, bym pisząc ikony pomógł im w trudach życia, w modlitwie, w powrocie do wiary.

Matko Boża Przewodniczko – Prowadź mnie po drodze ikony.



Niebiański Mistrzu, żarliwy architekcie wszelkiego stworzenia, zapal światło dla wzroku Twego sługi, strzeż jego serce i prowadź jego rękę, by mógł godnie i w sposób doskonały stworzyć Twój wizerunek, na chwałę i piękno Twego Świętego Kościoła. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.


Andrzej Binkowski – ikonopis


Korespondencja na temat:

październik 2011
Ks. Prałat Ryszard Ryngwelski:
Czcigodny Panie Andrzeju, pięknie dziękuję za podzielenie się szczególnym, osobistym i wyjątkowym świadectwem swojego życia. Każdy dar, a bez wątpienia szczególne upodobanie Maryi w Pańskiej Osobie jest też zobowiązaniem i tajemnicą jak podkreślił w książce – wywiadzie Błogosławiony Jan Paweł II. Myślę, że realizuje go Pan w sposób bardzo piękny i niezwykle owocny, pisząc IKONY. Mam nadzieję, że wielu ludzi poprzez to osobiste świadectwo Pana życia może odnaleźć drogę do Boga przez słowo i obraz ale również przez świadomość, że Bóg i Jego Umiłowana Matka jest bardzo blisko człowieka i niejako wpisuje się w szarą codzienność jego życia w każdym jego wymiarze. Bogu niech będą dzięki za ludzi takich jak Pan i dary jakie ON nam daje przez szczególne piękno i bogactwo IKONY. Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszej owocnej twórczości i realizacji misji Maryi w Pana życiu – Ks. Ryszard Ryngwelski - Piła

październik 2011
Ks. Rafał Szwedowicz SDB:
Szczęść Boże...przeczytałem Twoje świadectwo, pięknie to opisałeś, jest w tym wspomnienie, duchowość i przesłanie...to wszystko co porywa człowieka to głębszego zamysłu nad życiem. Nic dodać, nic ująć....życzę aby to przesłanie było profetyczne a zarazem pozostawiło swoisty rys duchowego przeobrażenia na odbiorcach tych treści.